W nawrocie choroby nie potrafię znaleźć dla siebie ani krzty współczucia. Bardziej niż zwykle drażni mnie myśl, że istnieję; mam ciało – a to już niedobrze, do tego każdy mięsień jest najpięty jak struna. Chciałabym spać, ale boję się zasypiać. Wyobrażam sobie, że wchodzę w wodę i unoszę się na plecach, wreszcie nie czując swojego ciężaru. Nie wiem, co to znaczy. Ale się domyślam.
Nie muszę prowadzić dziennika, żeby pamiętać każdy akt życzliwości, którym mnie obdarzył. Po miesiącach, latach ciszy odzywamy się do siebie, bo jesteśmy urodzinowymi sąsiadami. Może kiedyś, w odpowiednich okolicznościach, powiem mu, że zupelnie nie zdając sobie z tego sprawy, wyciągał mnie z samotności, że dziękuję mu za jego bezinteresowność, za to, że przystawał, gdy po kilkudziesięciu kilometrach marszu już coraz wolniej stawiałam kroki, że siedział ze mną w ciszy, że zabierał mnie na wycieczki w upiornie długie letnie dni, że gdy byłam taka młoda i było mi tak ciężko, i tak samotnie, nie widział we mnie tylko szkolnej dziwaczki.
Niekiedy do bólu tęsknię za rodzinnymi krajobrazami. Ta łąka to nie moja łąka, te drzewa to nie moje drzewa. Są miejsca, które znają mnie dłużej, niż istnieję. Tam, gdzie kiedyś codziennie uciekałam, uciekała też moja mama, płacząc nad tym, że za kilka miesięcy zostanie matką. Im dalej od tamtych miejsc, tym słabsza nić, która łączy mnie ze mną samą. Ja to ktoś inny. Dlatego tak się wzruszam, gdy choć na chwilę zdołam wrócić do siebie. Słyszę na żywo muzykę, w której jestem od zawsze, a wszystkie osoby, którymi byłam, są w końcu jedną – mną.
Nie chciałam mówić, że muzyka mnie uratowała, ale czy da się to nazwać inaczej? Z gniewu i opuszczenia, z ciszy wieczorów w pustym mieszkaniu. Dzięki niej wiem, że moje korzenie sięgają bardzo głęboko. Ulga.
Czuję, że szczerze wybaczyłam. Nawet znajduję w sobie współczucie dla niego. A jednocześnie ta jedna scena przepełniona moim wstydem i niedowierzeniam, jest w tle wszystkiego, co robię. Gdy pracuję nad nic nieznaczącymi sprawami, gdy załatwiam formalności, gdy zasypiam – pali mnie z bólu policzek.
Znienacka odnajduję w głowie nowe przestrzenie. To piękne i straszne, jak dużo potrafię sobie przypomnieć. Ostatnio: stara szafa w kolorze miodu akacjowego i dźwięk zamka w jej drzwiach; zapach świeżej pościeli i ręczników na Malwowej; dziadek w dzień, gdy jeszcze chodził, i mógł zawieźć nas nad rzekę ten jeden jedyny raz; strych w opuszczonym domu; moja mama w jej czterdzieste urodziny, stoi na drewnianym stole i pali papierosa, jest szczęśliwa. Nie chcę, żeby czas płynął.