Kilka lat i serc później idę przez to samo miasto, tym razem prowadzi mnie głos z telefonu. – „Byłaś wcześniej w Łodzi?" – "Tak, tak, zdarzyło się". Przypominam sobie urywki z tamtego dnia. Antykwariat, w którym z jakiegoś powodu kupiłam „Odyseję" w zielonej płóciennej oprawie. Przewędrowałam z nią przez trzy mieszkania, niedługo trafimy do kolejnego. Fotoplastykon na środku sali, przykładam oczy do soczewek i oglądam przesuwające się obrazy, nie pamiętam żadnego z nich. Jeszcze rzeźba kota Filemona. Plakat do „Metropolis". Na chodniku – stragany z kwiatami. A może to była scenografia? Wszystko się miesza. Przez chwilę dzieciak we mnie czuje, jakby ktoś zamieszkał w jego domu. Ale to nie tak, to już zamknięta historia. Usuwam numer i chce mi się śmiać – to już przecież nic nie znaczy.